Obiektywny PO-radnik

Walka z ekranami

Gdyby legendarny Don Kichot żył w dzisiejszych czasach, miałby pełne ręce roboty. Roboty, której starczyłoby na kilkunastu takich śmiałków, a i tak prawdopodobnie niewiele razem by wskórali. Z tą tylko różnicą, że zamiast wiatraków na ich drodze stanęłyby inne nie lada wyzwania. Wiatraki obecnie są trendy i nie ma powodu z nimi walczyć, bo w obliczu kryzysu każde źródło energii, zwłaszcza tej odnawialnej, jest na wagę złota. Jest kilka innych celów, do których powinni mierzyć współcześni błędni rycerze. Na przykład słynne ekrany akustyczne, stojące wzdłuż nowych, tak długo oczekiwanych dróg ekspresowych i autostrad. Po pierwsze, ustawione często i gęsto w szczerym polu 9-metrowe tablice skutecznie zasłaniają piękne krajobrazy. Po drugie, jazda trasą obłożoną z obydwu stron zielonymi planszami wywołuje u niektórych szybsze znużenie i reakcje klaustrofobiczne. Jadąc odnosi się wrażenie, że jest się w niekończącym się tunelu bez dachu. To taki  wydłużony więzienny spacerniak. Łatwo przeoczyć zjazd z trasy do innego miasta, trudno zauważyć przydrożne bary czy punkty usługowe, co przekłada się często na ich bankructwo. Po trzecie, trzeba zadać sobie pytanie, co poza krzakami i polami jest przedmiotem ochrony przed autostradowym hałasem? Coraz więcej osób, z którymi rozmawiam pyta się, o co chodzi z tymi ekranami. Zwykło się mówić, że jak nie wiadomo o co chodzi, to musi chodzić o pieniądze. Stawianie ekranów jest drogie. Metr bieżący kosztuje około 2,5 tys. zł. W ciągu ostatnich dwóch lat tylko wzdłuż autostrad A1, A2 i S8 ustawiono aż 230 km ekranów za 565 mln zł. Drugie tyle mogło kosztować ekranowanie dróg samorządowych. Szacuje się, że „ekranizacja” podnosi koszt inwestycji drogowej o 10 do 25%. Głównym powodem tego ekranowego szaleństwa było podniesienie w 2007 r. przez rząd PiS polskich norm hałasu do poziomów najwyższych w Europie. Na podstawie tego nieszczęsnego rozporządzenia, wskaźniki odnoszące się do terenów zabudowanych stosuję się, nie wiadomo dlaczego, także poza nimi, wszędzie tam gdzie natężenie ruchu przekracza 16,4 tys. pojazdów na dobę. Wychodzi na to, że należałoby zaekranować ponad 1,5 tys. km dróg.

Ten absurd i niegospodarność zakończy się po wejściu w życie rozporządzenia obecnego ministra środowiska z 1.10.12 r. Podwyższono dopuszczalne poziomy hałasu tam, gdzie przestrzeganie dotychczasowych norm było nierealne. I tak, z 55 do 64 decybeli zwiększono limit na terenach zabudowy jednorodzinnej. Na obszarach z zabudową wielorodzinną dopuszczalny poziom hałasu będzie wynosił w dzień 68 decybeli, czyli o 8 więcej niż obecnie. Pełnym szczęściem byłoby wprowadzenie także innych limitów poziomu hałasu dla dróg istniejących i dróg dopiero budowanych lub ustalenie limitów w zależności od kategorii drogi powiązanych z liczbą mieszkańców na danym terenie.

Plaga ekranowa dotknęła, niestety, także Warszawę. Obowiązujące poprzednio normy były brane pod uwagę w wydawanych decyzjach środowiskowych i spowodowały konieczność oszpecenia m.in. Powiśla wzdłuż linii kolejowej na wiadukcie. Pocięcie tego urokliwego miejsca stanowiłoby brutalną ingerencję w przestrzeń miejską, która powinna być otwarta i dostępna. Również na Białołęce, przy trasie nowego mostu, wiaduktu na Modlińskiej czy okolic wiaduktu na Płudach, widzimy bezsensowne zielone płachty służące grafficiarzom za tablice do bazgrania, a dla ptaków stanowiące groźną pułapkę i barierę, zderzenia z którą mogą nie przeżyć.

Miejmy nadzieję, że żaden ekran nie zagłuszy hałasu medialnego wokół tej głośnej sprawy, wojewodowie będą odmawiać wydawania pozwoleń na szpecenie naszego pięknego kraju, a decyzje środowiskowe będą zmieniane. Leży to w naszym wspólnym interesie.

 

Paweł Tyburc (PO)
przewodniczący Rady Dzielnicy
Białołęka m.st. Warszawy
pawel.tyburc@wp.pl