Fundacja Noga w Łapę

Zieleń kontra beton

Żywe drzewo zawiera nawet 180 tys. litrów wody. Pije ją z ziemi i powietrza, oczyszcza w swoim wnętrzu i potem wydala do wód gruntowych. Wychwytuje cząsteczki pyłów i sadzy, pochłania i neutralizuje zanieczyszczające powietrze toksyny, takie jak dwutlenek węgla, dwutlenek siarki oraz metale ciężkie. Produkuje rocznie tyle tlenu, ile człowiek zużywa w ciągu dwóch lat. Wszystko to robi za darmo i jedyne, czego od nas potrzebuje, to to, żebyśmy zostawili je w spokoju, pozwolili żyć.

Miejska zieleń jest uboga, zwłaszcza w obrębie centrum - niewiele małych skupisk roślinności z mocno ograniczoną liczbą gatunków. Mimo to stanowi miejsce do życia zaskakująco licznych zwierząt: bezkręgowców, owadów, ptaków, ssaków. Parki, skwery, osiedlowe podwórka i przydomowe ogródki to nasze miejskie oazy na betonowej pustyni. Pozwalają nam odetchnąć świeżym powietrzem, poczuć kontakt z naturą, odpocząć od zgiełku śmierdzących spalinami ulic. Myślę, że pozwalają nam tu nie zwariować. Powinniśmy je za to doceniać, hołubić, chronić jak największy skarb. Powinniśmy je pielęgnować mądrze, pamiętając o najważniejszej zasadzie Hipokratesa: przede wszystkim nie szkodzić.

Miejscy włodarze nie hołdują tej zasadzie. To, co wyprawiają z miejską zielenią, zakrawa raczej na jej planowy, masowy mord.

Pokazała to szokująca wycinka w Ogrodzie Krasińskich, gdzie za jednym zamachem uśmiercono połowę całego drzewostanu, co dało efekt, jakby po parku przeszedł halny. Niedawno prawa strona Warszawy straciła 6 tys. drzew w nadwiślańskim pasie. Zagrożone są kolejne cenne tereny zielone w różnych częściach miasta, w tym Park Praski, gdzie do wycięcia przeznaczono ponad 100 drzew, w tym te ze słynnymi już, pięknymi malunkami.

Decydenci zdają się nie rozumieć, że przyroda to nie salon z meblami, które można dowolnie przestawiać i usuwać, ale żywy organizm, którego każda część funkcjonuje w kooperatywie z pozostałymi i najlepiej, byśmy się jak najmniej wtrącali w działanie tego mechanizmu.

Każde pojedyncze drzewo jest ekosystemem, wszystkie składają się na ekosystem całego terenu zielonego. Im  jest on większy, zasobniejszy w rośliny, im bardziej zróżnicowany i starszy, tym większe są jego walory przyrodnicze, tym dla nas cenniejszy. Wycięcie nawet jednego drzewa  to dziura w tym ekosystemie, zachwianie jego równowagi. I błędne jest mniemanie, że w miejsce starego drzewa wystarczy posadzić nowe i po kłopocie. Ile dziesiątek, a może nawet setek lat musi upłynąć, zanim młode osiągnie rozmiary i „moc produkcyjną” starego drzewa?

Jakie są efekty robionych na siłę i bez pomyślunku „rewaloryzacji”, wystarczy popatrzeć na zniszczoną przestrzeń tuż pod skarpą z gotyckim kościołem Najświętszej Marii Panny na Nowym Mieście. Usunięto prawie wszystkie stare drzewa, nie ma już stawu ocienionego wielkimi wierzbami. Jest za to ogromny, betonowy „park” fontann, który za cenę kilkudziesięciu milionów złotych na zawsze unicestwił urok tego miejsca. A przecież zdrowy rozsądek podpowiada: organizujcie na nowo przestrzeń tam, gdzie brak jest przyrody i gdzie taka inwestycja doda urody oraz wartości miejscom ich pozbawionym. Tragiczną pomyłką jest przerabianie miejsc, które te walory posiadają, bo prowadzi jedynie do ich zniszczenia.

Zle pojęta opieka nad zielenią dotyka nie tylko terenów reprezentacyjnych, jej skutki widać na prawie wszystkich osiedlowych podwórkach. Wiosną i latem stają się one areną nieustającej walki z przyrodą. Ledwo trawa odbije trochę od ziemi, ledwo pojawią się na niej jakieś kwitnące zioła, już wkraczają ryczące kosiarki. Ponieważ Warszawa ma mało opadów, trawniki często zamieniają  się w suche, pozbawione życia stepy. Krzewy przycinane są nisko przy ziemi lub formowane w geometryczne bryły, jakby administracje chciały podwórka upodobnić do ogrodów wersalskich, choć to nie miejsce i pora. Często robi się to w porze ich kwitnienia. Ograbione z dłuższych, drobnych gałęzi krzewy nie mogą już pełnić funkcji ochronnych dla małych ptaków, które tak chętnie kryją się w ich gąszczu przed drapieżnikami. Nie oszczędza się też drzew, niemiłosiernie ogołacanych z gałęzi. Po zabiegach „pielęgnacyjnych” straszą smutnymi kikutami zdeformowanych nienaturalnie koron. Często potraktowane tak radykalnie drzewa i krzewy usychają i być może w wielu wypadkach właśnie o to chodzi. Zresztą wycięcie drzewa, zazwyczaj zupełnie zdrowego, nie przedstawia żadnego problemu. Jeśli na przykład rośnie w miejscu, gdzie akurat ktoś stawia swój samochód i lecą na niego liście albo ptasie kupki, jego los jest przesądzony. Dzielnicowe wydziały ochrony środowiska wydają zgody na wycięcie obficie i z przyjemnością.

O co w tym wszystkim chodzi?

Częściowo to wynik braku podstawowej wiedzy o właściwej pielęgnacji roślin. Często do tych prac wynajmowane są firmy, które nie mają właściwie wykształconych pracowników, a jedynym kryterium ich wyboru jest niska cena. Czasem jest tak, że trzeba dać zarobić firmie szwagra, więc nawet jak nie potrzeba - zarządza się porządki. W przypadku miejsc tak prestiżowych jak zabytkowy park, są to naprawdę duuuże pieniądze.

Szczęście w nieszczęściu, że na fali protestu przeciwko rzezi w ogrodzie Krasińskich organizuje się na niespotykaną dotąd skalę ruch warszawiaków w obronie miejskiej zieleni. Jak grzyby po deszczu zawiązują się formalne i nieformalne stowarzyszenia, odbywają się dyskusje, wykłady, prezentacje.

Ludzie mówią „nie” betonowi i żądają zmiany kierunku w polityce zarządzania zielenią: zamiast wycinać - leczyć i pielęgnować. Ludzie zapragnęli decydować o kształcie i jakości miejskiej przestrzeni. Chcą, by miasto nie było tylko zbiorem sklepów, biur, banków i ulic zapchanych pojazdami. Chcą, by w tym zbiorze znalazła też miejsce żywa, bogata przyroda. Prawdziwa, nie plastikowa.

Wycinka w Parku Praskim została na razie wstrzymana, mieszkańcy domagają się opinii niezależnych ekspertów. Ciekawe, czy skruszał beton w głowach przedstawicieli władzy?

Renata Markowska
Fundacja Noga w Łapę