Lewa strona medalu

Rok cudów

Rok 2013 już praktycznie za nami. Wbrew początkowym przypuszczeniom wcale nie był tak spokojny, jak się zapowiadało. Wszystko za sprawą trzęsienia ziemi, jakim było referendum w sprawie odwołania prezydent Warszawy. Tym sposobem Warszawska Wspólnota Samorządowa – nieobecna na ogólnomiejskiej scenie politycznej – postanowiła rozpocząć kampanię wyborczą przed przyszłorocznymi wyborami samorządowymi. Chcąc nie chcąc, Hanna Gronkiewicz-Waltz musiała stanąć w szranki, choć zaskoczona Platforma Obywatelska potrzebowała sporo czasu, aby zebrać się do kupy i bronić swojej prezydentowej. Potem przez kilka miesięcy mieliśmy w stolicy festiwal cudów – to, co do tej pory wydawało się niemożliwe, nagle zaczęło się spełniać. Okazało się, że można rozmawiać z mieszkańcami, choć do tej pory ignorowano ich głosy. Można wprowadzić budżet partycypacyjny, czyli oddać w ręce mieszkańców decyzję, na co wydawać część miejskich pieniędzy, o co SLD apelował od lat. Nie trzeba też podnosić wszystkim cen biletów komunikacji miejskiej, czemu jako opozycja się sprzeciwialiśmy. Postulaty Sojuszu Lewicy Demokratycznej, wcześniej ignorowane, przed referendum zostały spisane i zatwierdzone przez Hannę Gronkiewicz-Waltz do realizacji. Sejm zajął się wreszcie sprawą reprywatyzacji, przyznając dodatkowe pieniądze na odszkodowania dla byłych właścicieli, wróciła sprawa Janosikowego, a na Wolę powrócił po latach pomnik Ludwika Waryńskiego. Nawet wymieniono na nowych kilku skompromitowanych urzędników, choć akurat w tym względzie mam jeszcze duży niedosyt. Prawdziwa wigilijna noc cudów, tylko dłuższa, bo trwająca kilka miesięcy.

Cudem też się ostała pani prezydent. Ocalili ją wyborcy lewicy, którzy w dniu referendum pozostali w domu. Nie dlatego, że uwierzyli w jej przemianę i magiczne cuda, ale dlatego, że wybrali mniejsze zło. Że nie chcieli obudzić się w Warszawie Kaczyńskiego i Macierewicza, obok których stali: Palikot, Ziobro, Guział, a nawet Kalisz. Egzotyczna koalicja ludzi zjednoczonych w pędzie po władzę, nagle potrafiących zapomnieć nawet o Barbarze Blidzie. SLD nie było z nimi po drodze i od początku mówiłem, że nie wyobrażam sobie siebie czy Leszka Millera w jednym rządzie z nimi. Dlatego cieszę się, że wyborcy i sympatycy Sojuszu to zdanie podzielili. Czas na zmianę jest podczas wyborów w przyszłym roku i mam nadzieję, że wspólnie z Państwem tego dokonamy i stolicę naprawdę zmienimy.

Sebastian Wierzbicki
wiceprzewodniczący
Rady Warszawy
(Klub Radnych SLD)
www.sebastianwierzbicki.pl