Lewa strona medalu

Wróciłem

Po kilku tygodniach przerwy wracam na łamy Nowej Gazety Praskiej, aby kontynuować komentowanie wydarzeń na warszawskiej scenie politycznej. Absencja spowodowana była rewolucją, jaką wywołały w moim życiu narodziny syna. Leon sprawił, że na świat zacząłem patrzeć inaczej, a i polityka przestała być priorytetem.

Wybory samorządowe nie przyniosły trzęsienia ziemi. Prezydentem Warszawy ponownie została Hanna Gronkiewicz-Waltz, choć nie stało się to w pierwszej turze. Mając do wyboru ją i kandydata Prawa i Sprawiedliwości Jacka Sasina, przed dogrywką udzieliłem poparcia urzędującej pani prezydent. Choć w wielu rzeczach się z nią nie zgadzałem, to uznałem, że nie można pozwolić na powrót PiS-owskiej IV Rzeczypospolitej do stolicy. Bo stąd rozlałaby się na cały kraj. Chcieliby tego najwyraźniej moi konkurenci do urzędu prezydenta Warszawy: Przemysław Wipler i Piotr Guział, bo oni udzielili poparcia Sasinowi. O ile tego pierwszego jestem jeszcze w stanie zrozumieć, to Guział pozujący na lewicowca i zachęcający do głosowania na kandydata Prawa i Sprawiedliwości skompromitował się doszczętnie. Przynajmniej po lewej stronie sceny politycznej.

Wybory ciężko doświadczyły lewicę. Reprezentacja Sojuszu Lewicy Demokratycznej w Radzie Miasta skurczyła się do dwóch radnych i na dodatek żaden z nich nie jest z prawobrzeżnej Warszawy. Wielka polityka była nieubłagana i wybory lokalne po raz kolejny stały się politycznym starciem gigantów, czyli PO i PiS. Warszawiakom zabrakło wiary w to, że SLD może być alternatywą dla Platformy Obywatelskiej, a zarazem skutecznie powstrzymywać Prawo i Sprawiedliwość. Nie pomogło na pewno rozdrobnienie na lewicy. O funkcję prezydenta stolicy konkurowało aż czterech przedstawicieli lewej części sceny politycznej. Oprócz mnie startował poseł Andrzej Rozenek, Agata Nosal Ikonowicz i Joanna Erbel. Gorzka to satysfakcja, że uzyskałem z nich wszystkich najlepszy wynik, skoro wyrywaliśmy sobie nawzajem i tak marne procenty. SLD zabrakło 1% aby utrzymać dotychczasową reprezentację w Radzie Miasta. Cztery lata temu wyborcy lewicy nie mieli alternatywy, bo Zieloni kandydowali z naszych list, nie było też Twojego Ruchu. Dziś, startując samodzielnie, te dwie partie uzyskały łącznie ledwo 4%, ale był w tym ten jeden procent, którego nam właśnie zabrakło. Nie pomagały nam media, które nachalnie lansowały alternatywy dla SLD, wspierając mocno chociażby ruchy miejskie. Mimo tego nie uzyskały one spodziewanego sukcesu wyborczego, a w tych dzielnicach, w których zaistniały, okazały się ciałami równie politycznymi, jak partie - i to jeszcze o zabarwieniu mocno prawicowym.

Sojusz Lwicy Demokratycznej będzie współrządził czterema dzielnicami, choć nie będzie to już Praga Północ, gdzie zwyciężyło Prawo i Sprawiedliwość. To nie jest dobra wiadomość dla Pragi, zwłaszcza w kontekście obiecanych tu setek milionów na rewitalizację, o co od lat zabiegałem. Obawiam się, że górę wezmą polityczne emocje i przez cztery lata będziemy mieli wojenki pomiędzy władzami dzielnicy a panią prezydent tak, jak miało to miejsce chociażby na Ursynowie. Mam nadzieję, że się w tym względzie pomylę.

Sebastian Wierzbicki
Przewodniczący SLD w Warszawie
www.sebastianwierzbicki.pl