Społeczny obserwator

Kosztowny „lokator”

Ostatnia środa, 16 września, skwer im. płk. Antoniego Żurowskiego u zbiegu Ratuszowej, Inżynierskiej i 11 Listopada – spora grupa składająca się z radnych, urzędników, kombatantów i młodzieży z praskich szkół przygotowuje się do uczczenia pamięci patrona skweru - powstańca warszawskiego, bohatera walk z niemieckim i sowieckim okupantem, komendanta AK na Pradze. W tym samym czasie, na tym samym skwerze, tylko nieco bliżej skrzyżowania Inżynierskiej i Ratuszowej promienie słońca witają „bezimiennego” (na potrzeby tego felietonu) mężczyznę, „zamieszkującego” zieleniec od jesieni ubiegłego roku. On również jest na swój sposób „bohaterem” - uprzykrzającym życie okolicznym mieszkańcom i sprawiającym nie lada wyzwanie praskim urzędnikom, funkcjonariuszom straży miejskiej, pracownikom firm sprzątających skwer. Wyzwanie, z którym od wielu miesięcy nie potrafią sobie poradzić mimo wielokrotnego sprzątania, nakładania mandatów, poleceń i pouczeń (sic!).

Nasz „bohater” pojawił się na skwerze w okolicach listopada ubiegłego roku, jeszcze w poprzedniej kadencji samorządu. Mimo zmiany władz problem pozostaje nie rozwiązany, a na skwerze (w pobliżu placu zabaw, domu kultury i dwóch placówek oświatowych) raz po raz walają się sterty śmieci, zakrwawione i zaropiałe bandaże, a także butelki po alkoholu, którymi „lokator” zieleńca znaczy swój teren.

Pobyt bezdomnego na Pradze, poza problemem dla dzielnicowych urzędników, w pewnym sensie drenuje również portfele każdego z nas, mieszkańców i podatników z Pragi. Z pisma Witolda Kryńskiego, dyrektora Zarządu Praskich Terenów Publicznych, czyli jednostki odpowiedzialnej m.in. za utrzymanie czystości na Pradze, które otrzymał autor, wynika, że pobyt naszego „bohatera” wymaga podejmowania miesięcznie od dziewięciu do jedenastu interwencji na rzecz usunięcia znoszonych na skwer z całej Pragi (a pewnie i sąsiednich dzielnic) śmieci. Koszt takich dodatkowych akcji porządkowych to miesięcznie kwoty rzędu od 1,5 tys. do 2 tys. zł brutto. Łatwo policzyć, że „dziki” lokator skweru Żurowskiego kosztował do tej pory praskich podatników ok. 16 tys. zł (nie liczę stycznia i lutego, najsroższych miesięcy zimowych). Gdyby nie te dodatkowe sprzątania (ZPTP i tak część swojego budżetu przeznacza co roku na usługi porządkowe), za 16 tys. zł można byłoby zamontować na skwerach w naszej dzielnicy 16 nowych ławek, zakupić prawie 30 nowych koszy na śmieci (jakże potrzebnych na naszych ulicach) czy zasadzić dodatkowo ok. 30 nowych drzew. Już nie wspomnę, że można byłoby za te środki wyremontować kilkaset metrów dziurawych chodników.

Jeśli do tego doliczymy koszty zaangażowania kilkudziesięciu urzędników, pracowników ośrodka pomocy społecznej, czy funkcjonariuszy policji i straży miejskiej, spośród których każdy zamiast n-ty raz wizytować skwer Żurowskiego, mógł w tym samym czasie realizować inne czynności służbowe, pobyt „dzikiego” lokatora do tej pory kosztował prażan nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Nie wspomnę o dedykowanych tej sprawie posiedzeniach komisji rady dzielnicy, rozmowach z burmistrzem czy jego zastępcami. Nikomu nie udało się rozwiązać problemu i pomóc temu człowiekowi.

Dla postronnego obserwatora cała sytuacja wygląda przy tym nieco komicznie. Kilkudziesięciu urzędników chce pomóc, ale tak naprawdę przez rok nie pojawił się pomysł, jak sprawę skutecznie rozwiązać. Pytanie, ile jeszcze taka sytuacja potrwa.

Krzysztof Michalski
Praskie Stowarzyszenie
Mieszkańców „Michałów”
kpsm@interia.pl