Lewa strona medalu

Dlaczego nie kandyduję?

Dziś rano w metrze starsza pani zapytała mnie, dlaczego ja w tych wyborach nie kandyduję? Takich pytań przez ostatnie dwa miesiące dostawałem wiele: od znajomych, moich wyborców, a nawet współpracowników. Uważali, że skoro Sojusz Lewicy Demokratycznej zdecydował się w zeszłym roku odmłodzić swój wizerunek i wystawić mnie jako kandydata na prezydenta stolicy, to przecież powinno się wykorzystać ogrom pracy włożony wtedy w kampanię i konsekwentnie dalej pokazywać nową twarz warszawskiej lewicy. Zwłaszcza, że na listach wszystkich komitetów znajdują się samorządowcy - od radnych miasta poczynając na dzielnicowych kończąc. W wyborach startują też moi konkurenci w walce o fotel prezydenta Warszawy, jak chociażby Jacek Sasin z PiS, czy Joanna Erbel ze Zjednoczonej Lewicy. Miał startować również Piotr Guział, ale nie udało mu się nawet zebrać 2 tysięcy wymaganych podpisów. Dlaczego nie ma mnie?

Odpowiedziałem pani tak, jak mówiłem wielokrotnie w trakcie wyborów samorządowych: dla mnie start na prezydenta stolicy nie był elementem zdobycia popularności, ułatwiającym polityczną karierę parlamentarną. Zapewniałem wówczas kilkakrotnie w mediach, że mnie interesuje tylko i wyłącznie samorząd i nie będę kandydował do Sejmu. Oczywiście, wszyscy moi kontrkandydaci mówili wówczas to samo, ale ja twierdziłem to z pełnym przekonaniem, bo wiedziałem, że dotrzymam słowa. Jak zawsze zresztą, bo jak się mówi u nas na Pradze: słowo jest droższe od pieniądza. Nie zmieniłem zdania, mimo że dostałem od kierownictwa mojej partii atrakcyjną ofertę startu w Warszawie z drugiego miejsca za Barbarą Nowacką na liście Zjednoczonej Lewicy. Propozycja bardzo zacna, nawet jak dla lidera stołecznego SLD i członka Zarządu Krajowego partii, wieloletniego samorządowca i byłego kandydata na prezydenta stolicy. O to miejsce na liście ubiegało się wielu obecnych i byłych parlamentarzystów i ministrów. Ja podziękowałem, bo dalej chcę być związany ze stołecznym samorządem i pracować na rzecz ludzi tam, gdzie rozwiązuje się ich podstawowe problemy. I nie zraża mnie to, że w zeszłym roku nie było klimatu dla lewicy i głosy wyborców podzieliły między siebie PO i PiS. W kolejnych wyborach samorządowych będzie zupełnie inaczej.

Tymczasem przed nami wybory parlamentarne, w których występujemy jako Zjednoczona Lewica, czyli koalicja SLD, UP, PPS, Twojego Ruchu, Zielonych, OPZZ i innych ugrupowań lewicowych. Cieszę się, że udało się osiągnąć to porozumienie, zwłaszcza, że od początku byłem jego gorącym orędownikiem. W ramach koalicji wraz z Barbarą Nowacką stworzyliśmy dla warszawiaków atrakcyjną listę wyborczą, na której oprócz Basi znajduje się również Katarzyna Piekarska, Piotr Gadzinowski, Krystian Legierski, Joanna Erbel, Piotr Szumlewicz, Rafał Skąpski, Irena Chmiel i trzydzieści parę innych osób, wśród których każdy znajdzie kandydata, który będzie odpowiadał jego oczekiwaniom. Takiego wspaniałego składu zazdroszczą nam wszyscy, dlatego trochę nieskromnie przyznam, że jestem - jako współautor- z siebie dumny. W powietrzu czuć wiatr zmian, a Zjednoczona Lewica to zmiana, na jaką Państwo czekali. Naprawdę warto oddać swój głos na nas, dlatego 25 października szukajcie listy numer 6.

Sebastian Wierzbicki
przewodniczący SLD w Warszawie
www.sebastianwierzbicki.pl