Z życia wzięte… czyli o zastawianiu biurokratycznych pułapek

LIPIEC 2014

-„Ale ja nie jestem w tej chwili zameldowana na Białołęce.” - „Ale mieszkasz tu?” -„Tak oczywiście. Co więcej kupiłam tu drugie już mieszkanie i wkrótce odbieram klucze.” -„To nie ma sprawy, najważniejsze, że tu mieszkasz.”   - Właściwie trudno odmówić słuszności i poprawności tej odpowiedzi i całej rozmowy przedwyborczej pewnej kandydatki na radną i członka pewnej organizacji partyjnej funkcjonującej na Białołęce, obecnie Radnego.  Ta wymiana zdań miała swą kulminację 1.10.2014, kiedy to w/w młodzieniec zaproponował w/w kandydatce umieszczenie w rejestrze wyborczym w jego domu na Białołęce. TA omamiona rycerskością ONEGO kandydatka nie przeczuwała, że ten sam przemiły Radny, niecały rok później - 22 09.2015 doniesie na ową kandydatkę, że ONA u niego już nie mieszka… od 1.01.2015r… Przez 9 miesięcy nie zauważył, że wówczas już Radna, z nim nie mieszka? Czy dojrzewał do decyzji?

Ale zanim do tego dojdzie cofnijmy się na chwilę do marca 2014, by poznać kilka faktów i może pobrać krótką lekcję z biurokratycznej i życiowej zawiłości prawa i zdarzeń…

POCZĄTEK ZMIAN

Na Zielonej Białołęce mieszkam od czerwca 2003 roku. Na Derbach 1 spędziłam ponad 10 lat mojego życia. Tu urodziła się moja córka, tu poznałam wielu ciekawych ludzi, tu pracowałam w zarządzie wspólnoty mieszkaniowej. Tu poczułam więź z Białołęką jako dzielnicą i postanowiłam związać z nią swoje dalsze losy, ale już w nieco większym mieszkaniu. W marcu 2014 podpisałam umowę deweloperską kupna nowego mieszkania (na Białołęce – dwie przecznice dalej), by już w lipcu 2014 roku móc odebrać klucze. W maju 2014 sprzedałam swoje poprzednie mieszkanie, które miałam opuścić do grudnia 2014. Jak widać dość nudne, ale spójne fakty.

„BEZDOMNOŚĆ NOWOBOGACKICH”

Wymeldowałam się ze sprzedanego mieszkania, bo taki był wymóg formalny przy podpisywaniu aktu notarialnego sprzedaży, ale nie miałam się gdzie zameldować, bo jeszcze nie miałam aktu własności nowego mieszkania. I tak po raz pierwszy stałam się „bezdomna”. Ale przecież wkrótce miałam się zameldować w nowym mieszkaniu…  to miała być chwila…  Wszystko wydawało się świetnie skoordynowane i zaplanowane….

CZY BEZDOMNY MOŻE MIEĆ PRAWO JAZDY?

Niestety już w czerwcu 2014 zaczęły się schody, mijały miesiące, a developer podawał coraz to nowe terminy odbioru. W grudniu 2014 zmuszona byłam wynająć mieszkanie przejściowe (również na Białołęce). Co więcej, w związku ze zmianą i nie tylko…  okazało się, że muszę wyrobić nowe dokumenty: dowód osobisty i prawo jazdy. Udało mi się wyrobić dowód osobisty bez adresu. W naszym kraju można nie mieć adresu, a można mieć dowód osobisty. Niestety prawa jazdy już nie. Stanęłam przed konkretnym problemem. Właściciel wynajmowanego przeze mnie mieszkania zastrzegł w umowie brak możliwości zameldowania. Potrzebowałam prawa jazdy, bo jazda samochodem to jeden z moich obowiązków służbowych. Zmuszona byłam poprosić znajomych o możliwość zameldowania się czasowego u nich (na Białołęce). Wierzyłam, że deweloper szybko zakończy inwestycję. Dałam mu pół roku (do czerwca 2015).

KOŃCA NIE WIDAĆ

W tym czasie spadały na tą inwestycję i dewelopera kolejne „klęski żywiołowe”,  a wszystko co mogło się nie udać, nie udało się. Mieszkanie było zalewane z dachu, w pokoju dziecka pojawiła się pleśń na ścianie, wykonano wadliwą instalację elektryczną, sprzedano mi, już wcześniej sprzedane miejsce parkingowe, mieszkanie okazało się o 2 m2 mniejsze niż umowa zakładała, deweloper uchylał się od płacenia kar umownych, a przeniesienie własności podpisywano przez 2 miesiące, bo albo bank albo developer nie  dostarczali stosownych dokumentów. Groteskowa komedia pomyłek. Jeszcze we wrześniu 2015 nie było widać końca… Zbliżały się wybory parlamentarne, w których chciałam wziąć udział. Po raz kolejny skorzystałam z życzliwości ludzi. Zameldowałam się u koleżanki, albowiem poprzedni czasowy meldunek wygasł. Skorzystałam z mojego konstytucyjnego prawa - wzięłam udział w wyborach parlamentarnych, będąc zameldowana czasowo w nowym miejscu (także na Białołęce), bo już wiedziałam, że uprzejmy Radny usunął mnie z rejestru wyborców w jego domu, ale nie wiedziałam jeszcze co się za tym kryje.

BIUROKRATYCZNA PUŁAPKA, czyli JAK USUNĄĆ NIEWYGODNEGO PIONKA  Z GRY  

10 października 2015 odebrałam pismo od Pani Prezydent m.st. Warszawy z decyzją o wykreśleniu mnie z dniem 23.09.2015 z rejestru wyborców dzielnicy Białołęka pod adresem wspomnianego wcześniej Radnego, na mocy jego doniesienia do urzędu. „Nie ma sprawy” – pomyślałam i tak u niego nie mieszkam. Otóż Drogi Czytelniku, nic bardziej błędnego. Wykreślenie z rejestru wyborców spod dowolnego adresu jest jednoznaczne  z tym, że nie mieszkasz na Białołęce, niezależnie od stanu faktycznego i nawet jeżeli jesteś czasowo zameldowany, ale jeżeli tego nie wiesz, to mogą  próbować się Ciebie pozbyć np. z Rady Dzielnicy.

HAPPY END?

Ale wróćmy na chwilę do centrum zdarzeń, albowiem zbliżamy się do końca, 22 października 2015 na mocy aktu notarialnego stałam się pełnoprawną właścicielką nowego mieszkania i od 26.10.2015 rozpoczęłam nowy rozdział w mojej historii meldunkowej.  Ponownie jestem w rejestrze wyborców. Całe zamieszanie trwało ok. 1,5 roku, kosztowało sporo stresu, zdrowia i pieniędzy, ale jestem szczęśliwą właścicielką mieszkania na Białołęce. Czy jednak w dalszym ciągu będę radną? Czy te około 30 dni niefigurowania w rejestrze wyborców jest na tyle istotną przesłanką, aby pozbawić mnie konstytucyjnie nadanych mi praw wyborczych? O tym zadecyduje Rada Dzielnicy, a może sąd.

Trybunał Konstytucyjny jest w tym temacie jednoznaczny, w wyroku z 20.02.2006 r., K 9/05 (OTK ZU 2006, Nr 2, poz. 17) stwierdził, że okoliczność wpisania do rejestru wyborców w gminie stanowi czynność formalną, nie jest natomiast warunkiem przynależności do wspólnoty samorządowej, a tym samym nie powinna być uważana za przesłankę związanych z tą przynależnością praw wyborczych. (...). Potwierdzają to również liczne orzeczenia sądów administracyjnych.

Nie zważając na to, nasza Przewodnicząca Rady Dzielnicy i Zarząd próbuje to zakwestionować w swojej propozycji uchwały w sprawie wygaszenia mandatu radnej. Wolno im, mają przecież władzę.

Pozostaje jednak kilka pytań, na które chyba warto znać odpowiedź, a które chcę zostawić pod rozwagę Czytelnikom.

Jak Przewodnicząca Rady Dzielnicy weszła w posiadanie danych z rejestru wyborców, bo zgodnie z obowiązującym prawem nie ma do niego dostępu, a pismo z decyzją zostało wysłane tylko do bezpośrednio zainteresowanej?

Dlaczego ten członek pewnej organizacji partyjnej na Białołęce, obecnie Radny, zwlekał aż 9 miesięcy z doniesieniem do urzędu, że zaprzestałam zamieszkiwania u niego od 1 stycznia 2015 r i dlaczego zrobił to akurat wtedy, gdy opuściłam tę organizację partyjną?

Czy znają Państwo jakąkolwiek inną sprawę urzędową, w której w jednym dniu dochodzi do ujawnienia informacji w urzędzie dzielnicy - 22.09.2015, a już  w drugim 23.09.2015 zostaje wydana decyzja Prezydenta Miasta w danej sprawie? Tryb znacząco szybszy niż nawet ten wyjątkowy wyborczy. Cud w urzędzie? Czy zaplanowane działanie na pozbawienie radnej mandatu?

Czy i kiedy będą usunięte niekonsekwencje biurokratyczne związane możliwością uzyskania dokumentów osobistych, takich jak prawo jazdy bez konieczności posiadania meldunku?

Jak długo jeszcze, od dawna kwestionowany, zwłaszcza przez poprzednią ekipę rządzącą, obowiązek meldunkowy będzie jeszcze kulą u nogi obywateli i źródłem prawnych powikłań i nadużyć, związanych z wymuszonymi przez życie i biurokrację nieprawdziwymi oświadczeniami? Zwłaszcza, że obowiązek niby jest, ale już nie ma żadnych kar za jego niedopełnienie.

Mnie ta historia nauczyła wiele, może i dla Państwa będzie źródłem cennych informacji i lekcją na przyszłość…

Joanna Rabiczko

Radna Dzielnicy Białołęka (ciągle jeszcze)