Czy rewolucja śmieciowa dotrze na Zarzecze?

Rewolucja śmieciowa to potoczna nazwa dla istotnych zmian w gospodarce odpadami komunalnymi, które wprowadziła ustawa z dnia 1 lipca 2011 r. o zmianie ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach. W nowym systemie gospodarki odpadami ich właścicielami są władze lokalne.

W trosce o środowisko naturalne, w związku z unijnymi dyrektywami, wg których do 2020 roku Polska powinna osiągnąć poziom 50% odzysku odpadów, system musi ewoluować. Miasto opracowuje właśnie „Program Ochrony Środowiska dla m.st. Warszawy na lata 2017-2020”, którego częścią ma być coraz efektywniejsza gospodarka odpadami.

Tak więc, z założenia szlachetna „rewolucja śmieciowa” trwa i przetacza się przez nasz kraj już od kilku lat, ale nie wszędzie chyba dotarła. Co oznacza ona dla mieszkańców ulicy Zarzecze? A także, jak zasady nowego Programu Ochrony Środowiska wpłyną na polepszenie warunków życia na Żeraniu, staraliśmy się dowiedzieć podczas V debaty z cyklu „EkoWarszawa”.

W poprzednich numerach gazety opisaliśmy trudną sytuację mieszkańców Żerania, którzy od kilku lat zmagają się z uciążliwym sąsiedztwem trzech przedsiębiorstw zajmujących się odbieraniem, magazynowaniem, sortowaniem i przetwarzaniem odpadów. Firmy PRO-LAS Weremijewicz i Wspólnicy, EKO-MAX Recykling i PARTNER prowadzą swoją działalność na ulicy Zarzecze, 20 m od budynku wielorodzinnego, usytuowanego przy tej samej ulicy, niedalekich budynków jednorodzinnych przy ulicach Konwaliowej, Zabłockiej i Delfina oraz w bliskości Kanału Żerańskiego, jak również nadwiślańskich obszarów określanych mianem „Natura 2000”.

Według mieszkańców działalność wyżej wymienionych zakładów, na którą dostały pozwolenia od Prezydenta m.st. Warszawy w latach 2011-2014, stanowi zagrożenie dla zdrowia ludzi i prowadzi do degradacji środowiska naturalnego poprzez emisję szkodliwych chemicznie i biologicznie substancji do powietrza i wód podziemnych, a ohydny odór towarzyszący tej działalności jest trudny do zniesienia i nie pozwala mieszkańcom Żerania normalnie żyć. Przeprowadzone w latach 2013-2014 przez MWIOŚ kontrole wykazały nieprzestrzeganie przez przedsiębiorstwa warunków wydanych im pozwoleń, a także brak decyzji o uwarunkowaniach środowiskowych.

Na nasze pytania w tej sprawie skierowane do Biura Ochrony Środowiska m.st. Warszawy dostaliśmy odpowiedź, że w chwili wydawania wyżej wymienionym firmom pozwoleń na przetwarzanie odpadów, nie obowiązywał wymóg wcześniejszego uzyskania decyzji środowiskowej, jak również, że „Prawo ochrony środowiska” nie przewiduje przeprowadzania konsultacji społecznych ani udziału społeczeństwa w tych sprawach.

Najwyraźniej te przepisy się zmieniają. 15 marca w Bibliotece Narodowej odbyła się V debata z cyklu „EkoWarszawa” w ramach właśnie konsultacji społecznych w trakcie tworzenia nowego „Programu Ochrony Środowiska dla m.st. Warszawy na lata 2017-2020 z perspektywą do 2023 r.”

Piąte już spotkanie ekspertów i urzędników z mieszkańcami Warszawy, tym razem pod hasłem „Rewolucja śmieciowa – co wiemy po dwóch latach” poświęcone było systemowi gospodarki odpadami komunalnymi. Moderatorem debaty był Adam Mierzwiński z Wyższej Szkoły Ekologii i Zarządzania w Warszawie, a dyskusję zagaił wiceprezydent Warszawy Michał Olszewski.

Zwrócił on uwagę, że do 2020 roku Polska musi osiągnąć poziom 50% odzysku odpadów. W związku z tym przed władzami miasta pojawiły się dwa cele: zorganizowanie dobrze działającego systemu odbioru odpadów komunalnych oraz zapewnienie odpowiedniego poziomu ich odzysku. Ponadto przepisy europejskie mówią, że odpady powinny być przetwarzane na swoim terenie, czyli np. kompostownie powinny być w rejonach odbierania śmieci. Tu dochodzi zatem trzeci cel – lokalizacja instalacji infrastruktury gospodarki odpadami.

Mieszkańcy wyrzucają śmiecie i o nich zapominają. Stworzenie systemu gospodarki odpadami wzięły na siebie samorządy. W ciągu dwóch lat „rewolucji śmieciowej” dużo udało się zrobić. Wzrosła ekologiczna świadomość, ludzie nauczyli się segregować odpady, ale jak ta świadomość przekłada się na zgodę, aby instalacja przetwarzająca śmieci była blisko mojego domu? Z tą zgodą jest już gorzej.

Trudno się jednak temu dziwić. Przykład takiej uzasadnionej przecież niezgody na obecność instalacji przetwarzających odpady mamy na Zarzeczu. Ściślej mówiąc, nie jest to niezgoda na obecność, lecz na jakość tych instalacji. Firmy takie jak EKO-MAX prowadzą swoją działalność jak najmniejszym kosztem, w prowizorycznych, blaszanych barakach, służących jako sortownie, nie stosując odpowiednich rozwiązań technologicznych, mających na celu m.in. zmniejszenie uciążliwości zapachowej, powstającej w związku z procesem gospodarowania odpadami.

Nie może być tak, żeby firma przetwarzająca odpady nastawiona była wyłącznie na zysk, zupełnie nie inwestując w technologiczne rozwiązania. Należy stworzyć taki system, który wymuszałby na przedsiębiorstwach przetwarzających odpady podnoszenie poziomu instalacji technologicznych. Adam Mierzwiński zauważył, że nie da się tego rozwiązać inaczej, jak poprzez biznes. Podał przykład okolic Bostonu, gdzie w miejscowości, w której znajduje się składowisko odpadów, są niższe podatki.

Po interesujących, ale długich mowach panelistów wreszcie przyszedł czas na dyskusję, prowadzoną przez specjalistkę od negocjacji, Annę Cybulko. Z sali padały różne postulaty polepszenia systemu gospodarki odpadami, np. zwiększenia liczby PSZOK-ów (Punktów Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych) czy też propozycje lokalnych kompostowni, czyli zagospodarowania odpadów zielonych oraz tzw. frakcji kuchennej na poziomie użytkowników, i to nie tylko w gospodarstwach jednorodzinnych, ale i w obrębie bloków. Do dyskusji zgłosiła się też mieszkanka ulicy Konwaliowej i otrzymała numer 6. Jakież było nasze zdziwienie i rozczarowanie, kiedy po pięciu osobach negocjatorka zamknęła dyskusję, tłumacząc to koniecznością opuszczenia sali.

Nie był to chyba prawdziwy powód, gdyż indywidualne rozmowy z panelistami trwały jeszcze ok. pół godziny i nikt nas nie wyrzucał. Wydaje się więc mocno prawdopodobne, że negocjatorka celowo zablokowała dyskusję, odbierając głos mieszkance Żerania, jako niewygodny. Dowodzi to tylko, że na Zarzeczu, dosłownie i w przenośni „coś śmierdzi”.

Poza tym, co to za debata i konsultacja społeczna, w  której pozwala się wypowiedzieć 5 osobom? Organizuje się ją chyba tylko po to, aby odnotować, że konsultacja społeczna się odbyła. A przecież w rzeczowej dyskusji, na przykładzie ulicy Zarzecze, może znalazłoby się rozwiązanie problemu uciążliwego sąsiedztwa instalacji przetwarzających śmieci.

Może znaleźlibyśmy odpowiedź na pytanie, dlaczego w imię chronienia środowiska naturalnego, to środowisko niszczymy? Niszczą je małe firmy, które z przetwarzania śmieci robią duży interes. Chodzi jednak o to, aby odzyskiwanie odpadów opłaciło się nie tylko tym firmom, ale w końcowym rozrachunku i nam wszystkim.

JT