Prosto z mostu
Pierwszy głęboki podział Polaków w III RP nastąpił już w 1990 r., w kampanii prezydenckiej. Zaangażowany w kampanię Lecha Wałęsy, kompletnie wówczas nie rozumiałem przyczyn agresji i nienawiści ze strony zwolenników Tadeusza Mazowieckiego pod adresem przewodniczącego NSZZ „Solidarność”, choć widziałem istotne różnice pomiędzy tymi dwoma politykami. Takiego natężenia złych emocji nie było nawet w czerwcu 1989 r. pomiędzy ludźmi „Solidarności” a komunistami z PZPR, w końcu - jeszcze niedawno wsadzającymi tych pierwszych do więzienia. Dodać trzeba, że w 1990 r. gestów agresji i nienawiści wobec konkurentów nie brakowało także w obozie Lecha Wałęsy.
Różnice polityczne zaczęły się przekładać na podziały towarzyskie: sympatycy przeciwnych obozów wszczynali kłótnie, częstokroć kończące się zrywaniem przyjaźni. Miałem wtedy dość prostą metodę przeciwdziałania takim sytuacjom. Gdy w rozmowie objawiał się aktywista perorujący na rzecz swojego kandydata, należało zadać pytanie: czy wyobraża sobie, że uda mu się mnie przekonać? Albo - że mnie uda się przekonać jego do mojego kandydata? W obu przypadkach odpowiedź była negatywna, co znakomicie studziło zapał agitatora i pozwalało kierować rozmowę na inny temat. Zawsze warto bowiem zastanowić się, czy dyskusja służy wspólnemu dojściu do prawdy, czy też ma tylko doprowadzić do okopania się na swoich pozycjach. W tym drugim przypadku lepszy jest unik od walki.
Dzisiejsze podziały polityczne mają swoje podłoże ideowe i społeczne, ale ich głębokość jest w dużej mierze wynikiem determinacji polityków, by przeciwnika wykluczyć z życia publicznego, a nie by go pokonać w debacie. Dotyczy to zarówno PiS, jak i PO. W miarę zaostrzania się konkurencji politycznej partie te obrzucały się wzajemnie inwektywami negującymi prawo drugiej strony do istnienia w polityce. Ostatnie wybryki konkurującej z PO nowej opozycji, porównującej rządy PiS do autorów stanu wojennego i nawet do III Rzeszy, jeszcze dołożyły do ognia.
Nie mam zaufania do akcji i demonstracji, których uczestnicy nie potrafią odpowiedzieć na pytanie: czy wyobrażają sobie zawarcie kompromisu z tymi, przeciwko którym występują, a jeśli tak - to na czym miałby ów kompromis polegać? Ci, którzy w działaniu kierują się niechęcią do przeciwnika, nie znają jego stanowiska, bez czego nie sposób wytyczyć pola możliwości zawarcia kompromisu.
W niemal każdej debacie chodzi wyłącznie o to, by zabłysnąć umiejętnością niszczenia przeciwnika. Na to nastawiona jest praca sztabów doradców, a częściej przaśna, spontaniczna złośliwość polityków pozostawionych przed kamerami samym sobie.
Maciej Białecki
Wspólnota Samorządowa
maciej@bialecki.net.pl
www.bialecki.net.pl