Wkładam serce w to, co robię. Serce to podstawa.

Pierwszego września Kapela Praska obchodziła 29. rocznicę powstania. Nie wyobrażam sobie Pragi bez Kapeli Praskiej: Czesiu, Rysiu, Zbyszku, Marku i Pawle – wszystkiego najlepszego i grajcie nam 100 lat!

Z okazji jubileuszu rozmawiam z liderem Kapeli Praskiej Czesławem Jakubikiem.

Czesiu, słyszałam Was ostatnio i jakieś inne brzmienie usłyszałam?

Tak jest. Cały czas wprowadzamy coś nowego, jak nie nowe piosenki, to nowy instrument i teraz wprowadziliśmy bandżo. Rysio (przyp.  red.: Dolanowski) ładnie gra na gitarze, ale bandżo dodaje takiego specjalnego uroku. Zresztą wiele osób pytało mnie, dlaczego u nas nie ma bandżo? Kiedyś grał na nim św. p. Edek Dolanowski, ojciec Rysia. Kolega, Zbyszek Pogorzelski z kolei jest perkusistą, ale w Kapeli nie ma perkusji, a on ma ładny głos to śpiewa i gra na tamburynie.

A jakie właściwie powinno być instrumentarium kapeli podwórkowej, takie klasyczne?

Klasyczne, to skrzypce, akordeon, kontrabas, bandżo, no ewentualnie jakieś instrumenty typu gitara, ale u nas drugiego gitarzysty nie będzie, chociaż w poprzednim składzie, z Edkiem, to była i gitara i bandżo ośmiostrunowe.

A kobiety?

Kobiety są zawsze mile widziane, ale nie w kapeli, przepraszam.

Nawet jako głos?

Jeżeli gdzieś gramy kolędy, to Dorotka Czajkowska (Praskie Małmazyje – przyp. red.) zaoferowała się śpiewać z nami właśnie ten repertuar, ocieplać go. Ale tak to nie, bo miłe są kobietki, ale  jakoś mi nie pasuje kobiecy głos w typowym repertuarze warszawskiej kapeli. Piosenki są różne, są grzeczne, niegrzeczne, delikatne, mniej delikatne. A kobiety są stworzone do wyższych celów.

Rozumiem, kapela jest podwórkowa, a kobiety to damy.

Tak jest, i niech tak pozostanie.

Powiedz mi coś o waszym repertuarze.

Repertuar wzbogacamy cały czas. Zawsze nowe piosenki staram się pisać. Mam też kolegów, którzy piszą wokal, a ja rozpisuję nutki, ale ostatnio sam zrobiłem parę piosenek – „Takie polskie święto”, „Nasze nowe warszawskie metro”, korzystam też z gotowych zapisów; teraz robimy „Polskie kwiaty”

„Kwiaty polskie” czy „Polskie kwiaty”?

 „Polskie kwiaty”. To jest piosenka chyba zaliczana do biesiadnych. Jest ładna, miła dla ucha, dopiero ją opracowuję; i w tej chwili piszę o święcie Floriana, o tym, że kiedyś to fajkę palili, a teraz to pety ciągną, ale też mamy takie utwory, jakich żadna kapela nie grała jeszcze – mamy Polonez a-dur Chopina, graliśmy go na zjeździe przedstawicieli Europy organizatorów Konkursu Chopina, w Zegrzu, to nam brawo bili i na festiwalu w Przemyślu (XXXI Ogólnopolski Festiwal Kapel Podwórkowych w Przemyślu w 2009r. –red.), ale poza konkursem.

No, bo już zebraliście wcześniej wszystkie nagrody w Przemyślu.

No, tak. Byliśmy tam w 1991 roku, zdobyliśmy wtedy Grand Prix i po dziewiętnastu latach, w 2009 zdobyliśmy ponownie Grand Prix, a poza konkursem zagraliśmy właśnie Chopina, żeby pokazać, że Kapela też potrafi grać takie utwory. No, wiadomo, że fortepian ma swoją wymowę, ale pomógł mi przygotować aranżację nieżyjący już Andrzej Seroczyński, kolega z ZAiKSu. Mam dużo takich kolegów, znajomych bardzo sympatycznych, miłych i uczynnych.

Czesiu, ty mówisz, że komponujesz, bo ty jesteś z wykształcenia muzykiem?

Mam cztery klasy średniej szkoły muzycznej, ale ja bardzo młodo dostałem się do tej szkoły, były tylko dwa miejsca i ja się dostałem. Miałem 13 lat, byłem najmłodszy. Grałem wtedy koncert a-mol Kurtmara, z fortepianem; dyrektor Puchnowski mi akompaniował.

Na czym grałeś?

No, na akordeonie, bo to moja podstawa, chociaż grałem też na tubie, na saksofonie, no tam, nie mówię o parapetach, o klawiszach tych płaskich, ale akordeon ma swoją wymowę. Akordeon ja czuję, gra mi w duszy. To tak, jakbym z nim rozmawiał, jakbym śpiewał. Koledzy też reagują na moją muzykę. Fakt, że już się przyzwyczailiśmy, bo to już 29 lat minęło we wrześniu. Ale oni czują, jak mnie coś szczególnie podnieca w tej muzyce, to oni idą za mną i oni też upiększają; mimo że mamy w nutach wszystko otrzaskane, ale zawsze można jeszcze upiększyć, jeszcze więcej uczucia włożyć. No, tacy jesteśmy, bo wybrać nutki, to nie jest sztuka, ale włożyć serce w to co się robi, to jest sztuka, i ludzie to czują, wyczuwają, i ja to widzę i czuję.

Tak, wszyscy to widzimy i czujemy, a jeszcze powiedzmy, że Ty piszesz konferansjerkę do swoich występów.

Tak, piszę wprowadzenie do każdej piosenki, żeby przed każdą było takie wejście, gdzie ludzie poczują ten klimat Warszawy, tak jak do „Hanki”, czy „Tango Apaszowskie” - „gdzie lampy gazowe nikłe kładą cienie, Stach swojej miłości krył serca cierpienie. Charakternik kocha jedyną swą Hankę; kiedy go zdradziła, zniszczył tę wybrankę…”. Widzę, że próbują, kapele próbują, ale to też trzeba mieć w sercu, nie w pale, nie w głowie. Bo serce, to jest serce, to jest podstawa. Tak, jak do życia, do miłości, do muzyki, do wszystkiego. Jeżeli ktoś to robi bez serca, nie potrafi nawet przekazać tego, co robi, to traci sens, prawda?

Tak, na pewno wkładacie serce w swoją muzykę, ożywiacie każdą imprezę i wydarzenie kulturalne. Latem spotkałam Cię na rogu Inżynierskiej i Stalowej, samego. Miałeś mikrofon i akordeon, i słyszałam Cię z daleka, ale to chyba tak przypadkiem przechodziłeś?

No, ale to było piękne!

To było przepiękne! Tak przypadkiem przechodziłeś?

Nie, nie będę zdradzał wszystkiego. Musiałem sobie pograć. I nawet wycieczka z Lublina przechodziła, wzięli autografy i kontakt, kupili płyty…

O, i nawet płyty miałeś ze sobą :) Te Wasze występy to jest prawdziwe show. Ma wstęp, rozwinięcie między piosenkami i zakończenie…

I taką piosenkę na „dzień dobry” też napisałem: „Dzień dobry… wszystkim”. Bo nie tylko w Warszawie gramy. Gramy wszędzie. No, i w ZAiKSie ją złożyłem. Ale ona już ma dużo lat. Bo Warszawę, to ja znam i gram od urodzenia, ale Kapela, to gra 29 lat… dopiero. Dopiero!

Wszyscy liczymy na to, że dopiero…

Zaczynaliśmy z tym Edkiem (Dolanowskim – przyp. red.), który już nie żyje. To był taki warszawiak, o takim wielkim sercu! Ja do tej pory nie mogę spotkać nikogo takiego, bo nawet Jego syn, Rysiek… on lubi grać, kocha to, co robi, ale nie ma takiego przebicia, jakie miał Jego Ojciec.

Chyba trochę tłumisz ich swoją osobowością.

Dlaczego?

Bo jesteś bardzo taki otwarty, ekspansywny i żywy. Trudno ci dorównać.

Dlaczego trudno? Przecież oni są dużo młodsi ode mnie, ci moi koledzy…

Powiedz o nich coś więcej.

Są fajni, mają swoje problemy, mają swoje kłopoty, ale jak trzeba grać, to się otwierają. Gramy w składzie: skrzypce – Paweł Popławski, wokal i tamburyn i instrumenty perkusyjne – Zbyszek Pogorzelski, Marek Grużewski – kontrabas. On grał na akordeonie dłuższy czas; gitara, bandżo i śpiew – Rysiek Dolanowski (syn Edka), no i ja ewentualnie mogę się zaliczyć do tej grupy…

Wydaje mi się, że nie utrzymujecie się z grania?

Nie, każdy pracuje. Gramy, żeby sprawić przyjemność mieszkańcom Warszawy…

A próby macie?

Staram się co tydzień robić próbę, wcześniej były dwa razy w tygodniu… ale nie wyrabiam się z czasem, bo jeszcze wnuczek… jak Boga kocham…

Wnuczek? Ile ma lat? Jak ma na imię? Gra na jakimś instrumencie?

Wnuczek, Kostek. Konstanty, dziesięć minut pograł na akordeonie i powiedział: „Dziadek, nie chcę, wolę pograć w piłkę”. Do zdjęcia stawał, ale uczyć się nie chciał. Mam nadzieję, że przyjdzie taki moment, że poczuje to piękno…

Ale z synem ci się nie udało…

Żona nie pozwoliła.

Oooo!

Powiedziała: „Ty przegrałeś całe życie, swoje i moje, i dzieci nie będą sie uczyły.”

Nikt nie powie, że przegrałeś…

Tak powiedziała. Jest bardzo rozsądną kobietą, ale mnie nie było całe życie w domu i dla dzieci tego nie chciała.

A macie konkurencję w Warszawie?

Ja nie patrzę w ten sposób. Zależy od wykształcenia muzycznego i tak dalej…

Grałeś ze Staśkiem Wielankiem…

Był taki program w telewizji: „Stasiek Wielanek z Kapelą Praską”. Swego czasu zdobyliśmy w Toruniu pierwsze miejsce. Nieraz dawał nam granie, jak sam nie mógł. Ze Stasiem Wielankiem wszyscy byli na „ty”, ale nie ja. I wszyscy mnie pytali, dlaczego? Ja mówiłem: „szanuję go bardzo, jesteśmy przyjaciółmi i chcę, żeby on mnie szanował.” Niektóre kapele powstają i od razu są ze wszystkimi na „ty”, ale nie tak, nie o to chodzi. Na pewno by chętnie przystał, ale ja nie proponowałem, bo nie chciałem, żeby myślał, że ja chcę jego poparcia. Na pewno by się zgodził.

Czyli sympatia była…

No oczywiście, szanowaliśmy się bardzo.

Powiedz mi, czego Ty nie umiałbyś zagrać? Bo chyba wszystko umiesz?

Czego ja nie umiałbym zagrać? Nie wiem.

Klasykę grasz…

Ja w domu, oprócz prób, muszę sobie sam pograć: to gram galop czy „Lekka Kawaleria”, przyjaciel mi powiedział – zagraj „Elektryczne Schody” (polka Tadeusza Wesołowskiego). Ja mówię – nie umiem, ale za dwa tygodnie przyjedź, to ci zagram.

Jak każdy emeryt ciągle nie masz czasu…

No tak, bo oprócz muzyki i opieki nad wnuczkiem, to i popływać lubię i zimą na łyżwach pojeździć. I spotkań z warszawiakami mam dużo. Uczę niekiedy młodzież, przygotowuję do występów…

Jaka będzie przyszłość młodych kapel podwórkowych? Czy oni znają gwarę warszawską? Czy poczują tę muzykę?

Dużo ludzi próbuje, ale mało kto czuje. Ja na bosaka zasuwałem po tych ulicach jako dziecko, a teraz wszystko ulega zmianom. Jak w tej piosence, co napisałem „pięknieje nam Praga, nie ma na to rady…”

Czy śpiewacie gwarą warszawską czy praską i czym one się różnią?

Czystą gwarą trudno śpiewać. Tak jak Grzesiuk śpiewał, to nikt nie potrafi. Oryginał to jest oryginał. On jedyny potrafił przekazać to tak, jak było w jego sercu. Grzesiuka przerabia się, daje się podkłady muzyczne. Ja mówię, że to w ogóle nie może tak być. Wrzuca się niektóre słowa ze słownika Grzesiuka, czasami wchodzę w taki tok myślenia, żeby wpuścić jakieś dwa trzy słowa, od czasu do czasu mi się to udaje, ale tylko Grzesiuk potrafił śpiewać gwarą, jego przekaz był niepowtarzalny.

A co do gwary?

Jak przyjeżdżali wozacy od strony Marek i zresztą z Woli też, to oni mieli specyficzną wymowę. I warszawiacy nabywali takiego języka. Jak ktoś starszy, to potrafi. Młodzi się uczą, ale to nie jest to. Czasem mówią mi – słychać po akcencie, że pan jest z Warszawy.

Z młodych wykonawców wskazałbyś choć jedną osobę, która ma talent do gwary?

Trzeba docenić to, że młodzi chcą się uczyć gwary warszawskiej i dobrze władają tym językiem ale… nie brzmi to tak, jak się czasem rozmawia ze starszymi ludźmi, dziećmi ulicy. Są piękne, ale zapomniane  piosenki, na przykład Rysiu śpiewa „Chłopak ulicy” czy „Czarna Mańka”. Nie wszystkie kapele to grają, bo to trudne jest. Jak to brzmi, jaka harmonia! Nie sztuka grać proste rzeczy, trzeba sięgać po to, co podobać się będzie ludziom. To jest piękno Warszawy i Pragi… takie życie, jakie było pięćdziesiąt  lat temu, to już nie wróci, taki urok, to jak się bawili. Inaczej wyglądało to wszystko. Widać było smak, przywiązanie do swojej ulicy. Teraz też jest ładnie. Jest pięknie, ale nie ma takiego uroku, może dlatego, że napłynęło dużo ludzi, którzy nie znają tej tradycji …warszawskiej. Jak ja widzę, jak teraz ludzie jeżdżą samochodem…

Po warszawsku…

Im się wydaje, że po warszawsku!

A co, za grzeczni są?

Gdzie tam, za grzeczni. Pchają się bez pardonu po prostu. Przyjechał do Warszawy i on już jest warszawiak. To nie tak. Warszawę trzeba kochać, znać, wiedzieć, gdzie można dostać w dziób…

Nie tylko na Pradze…

Wszędzie można dostać. Ale się rozmarzyłem….

Czesiu, grajcie nam sto lat!

Rozmawiała: Beata Bielińska-Jacewicz