Prosto z mostu

Koniec świata biletów

Od 2001 roku minęło siedemnaście lat. W tym czasie na świecie pojawiły się smartfony, wifi i telewizja HD, a w Warszawie - mieście innowacji za przejazd komunikacją miejską płacimy w ten sam sposób, jak zorganizowali to prezydent Paweł Piskorski z wiceprezydentem Jackiem Zdrojewskim: z użyciem jednorazowych biletów papierowych z paskiem magnetycznym oraz biletów okresowych kodowanych na karcie magnetycznej, zwanej Warszawską Kartą Miejską. Wtedy, siedemnaście lat temu, była to rzeczywiście innowacja. Dziś jedyna nowa innowacja polega na możliwości zakupu e-biletu przez aplikację smartfona, ale to w mniejszym stopniu jest zasługą władz miasta. Bilety papierowe są nadal w obiegu.

Poza Warszawą świat się zmienia. Pierwszy będzie Wrocław, potem chyba Górny Śląsk i Łódź. System wprowadzany we Wrocławiu papierowe bilety likwiduje całkowicie i jest bajecznie prosty. Za jednorazowy przejazd płacić się będzie przede wszystkim kartą zbliżeniową lub wrocławskim odpowiednikiem Karty Miejskiej, zbliżając je do czytnika w autobusie - i nie dostając w zamian nic. System zarejestruje transakcję, a ewentualny kontroler będzie mógł swoim terminalem sprawdzić, czy daną kartą zapłacono za przejazd. Ta operacja jest całkowicie bezpieczna. Kontroler nie „widzi” numeru karty, do jego terminalu dochodzi bowiem całkiem inna kombinacja cyfr, jednorazowo wygenerowana dla danego przejazdu i pasażera.

Władze Wrocławia cytują badania firmy Visa, według których prawie 9 na 10 Polaków dokonuje płatności zbliżeniowych. W Warszawie ten wskaźnik nie powinien być gorszy. Największą - i właściwie jedyną - grupą osób, którym ten system mógłby sprawić kłopot, są seniorzy, z których nie wszyscy zdecydowali się na używanie kart bankowych. Ale oni przecież mają przejazdy bezpłatne.

Nie wiem, czy dla gap - nie mylić z gapowiczami - pozostawi się możliwość zakupu papierowego biletu u kierowcy, tak jak zrobiono to np. w Jaworznie, gdzie od kilku już lat także za pojedyncze przejazdy płaci się kartą magnetyczną. To oczywiście nie byłyby już klasyczne bilety, lecz po prostu pokwitowania uiszczonej opłaty.

Pozostaje oczywiście obawa pojawienia się w autobusie fałszywego kontrolera, który zamiast terminala kontrolującego będzie miał skaner sczytujący nasze dane z karty płatniczej. Takie głosy pojawiają się teraz we Wrocławiu. Podobne obawy artykułowano niegdyś wobec bankomatów i kart zbliżeniowych. Katastrofa jednak nie nastąpiła. Wygoda używania kart przeważyła nad ryzykiem. Poza tym, zawsze można rozważyć przywrócenie szacownej instytucji konduktora, co kiedyś w tym miejscu postulowałem. Byłby to rzadki przypadek zwiększenia zatrudnienia na skutek wprowadzenia cyfrowej automatyzacji. I wszystkie strony byłyby z tego zadowolone - z wyjątkiem, ma się rozumieć, fałszywych kontrolerów.

Maciej Białecki
Wspólnota Samorządowa
maciej@bialecki.net.pl
www.bialecki.net.pl