Praga po wyborach

Za nami wybory samorządowe. 21 października warszawiacy zadecydowali o losach stolicy przez najbliższe 5 lat. Na fali sytuacji ogólnopolskiej wybory samorządowe, najważniejsze z punktu widzenia zwykłych mieszkańców, zamieniły się w plebiscyt wymierzony w partię kierowaną przez Jarosława Kaczyńskiego. O plebiscytowej formie wyborów świadczy znaczący wzrost frekwencji w porównaniu z poprzednimi wyborami samorządowymi oraz wyniki Koalicji Obywatelskiej w dużych miastach. Symboliczny był tutaj wynik Hanny Zdanowskiej w wyborach prezydenckich w Łodzi (poparcie na poziomie 70%), ale również wybór Rafała Trzaskowskiego na prezydenta Warszawy już w pierwszej turze. Takiego wyniku nie spodziewał się żaden analityk przed 21 października. Wyborcy kolejny raz zaskoczyli polityków, dziennikarzy i politologów.

Jednocześnie pokazana politykom PiS w dużych miastach żółta kartka stanowi poważne ostrzeżenie dla tej partii przed przyszłorocznym maratonem wyborczym (wybory do europarlamentu oraz do sejmu i senatu).

Na Pradze bez zmian?

Jak w wyborach wypadła Praga-Północ? Podobnie jak reszta Warszawy, z tą różnicą, że tutaj minimalnie, ale jednak wygrał PiS (jedyna taka dzielnica w Warszawie). Również mogliśmy zaobserwować wzrost frekwencji (ponad 58% w 2018 r., w porównaniu z ok. 40% cztery lata wcześniej), tym cenniejszy, że w ciągu czterech lat o prawie 3 tys. osób spadła liczba mieszkańców uprawnionych do głosowania. Na spadek wpływ miały zapewne czynniki naturalne, ale i postępująca rewitalizacja dzielnicy (na czas remontów część budynków jest wysiedlana). Przy tym wciąż na wynik wyborów znikomy wydaje się być wpływ nowych inwestycji. Czas pokaże, czy ten trend ulegnie odwróceniu za 5 lat.

Zwiększona mobilizacja wyborców nie miała wpływu na wyniki wyborów do rady dzielnicy. Abstrahując od zmiany nazw startujących ugrupowań i roszad na wyborczych listach można powiedzieć, że status quo zostało zachowane. Podobnie jak w 2014 r., również teraz PiS będzie miał 9 radnych, Koalicja Obywatelska (czyli w praktyce PO) rozpocznie kadencję z 7 przedstawicielami, SLD z 2, Kocham Pragę (dawny PWS) z 4, a 1 radną MJN zastąpi przedstawiciel Wygra Warszawa.

Warto natomiast zwrócić uwagę na wartość głosów. Przy zwiększonej frekwencji zdobyty mandat kosztował znacznie więcej, o czym szczególnie boleśnie przekonał się Komitet dla Pragi, który przekroczył próg wyborczy – zdobywając znacznie więcej głosów niż MJN w 2014 r., obecnie praskim społecznikom nie udało się wprowadzić żadnego radnego. Podobnie w przypadku Wygra Warszawa. Tegoroczny wynik dawałby w 2014 r. z pewnością dwa mandaty. Przykłady można mnożyć.

Inną bolączką wyborów samorządowych jest przyjęty sposób przeliczania zdobytych wyników na mandaty. Od 2002 r. stosowana jest metoda d’Hondta (pochodzi od nazwiska belgijskiego matematyka), premiująca duże i średnie ugrupowania. Wielu analityków i politologów zwraca uwagę na rażącą niesprawiedliwość wynikającą ze stosowania tej metody właśnie na szczeblu samorządowym. Najpoważniejszą konsekwencją jest faktyczna eliminacja z życia politycznego lokalnych ugrupowań mieszkańców, a tym samym pozbawiania części wyborców faktu posiadania swoich reprezentantów w radzie dzielnicy. Póki co są to jednak głosy wołających na puszczy. A reguły podziału „wyborczego tortu” od lat ustalają główni antagoniści na poziomie ogólnopolskim.

Nowe i stare twarze

Mimo liczbowego status quo oblicze praskiej rady dzielnicy zmieniło się. Nowi radni stanowić będą ok. 40% składu rady. Procentowo najwięcej nowych osób wprowadziło Kocham Pragę (50%) oraz PiS (44%), najmniej SLD (brak nowych twarzy w radzie) oraz KO (28,5%). Wśród radnych debiutantów mamy aktualnych dzielnicowych urzędników (Karol Szyszko, Ernest Kobyliński - PiS), byłych urzędników (Barbara Domańska – Kocham Pragę), całkowitych naturszczyków znanych jednak w lokalnym środowisku (Małgorzata Grzegorzewska – PiS, Andrzej Sowa – Kocham Pragę), jak i słabo znanych na Pradze (Agnieszka Łozińska, Małgorzata Ciechomska – KO, Sebastian Wijas – PiS). Odrębnym przypadkiem jest Grzegorz Walkiewicz, który wszedł do rady z list Wygra Warszawa. Mimo nimbu społecznika jest on osobą doświadczoną w samorządzie, byłym radnym w Śródmieściu, związanym z kręgami lewicy (SLD, potem Ruch Palikota). Rodzi się w tym miejscu pytanie, czy w radzie pozostanie niezależny, czy też będzie dryfował w kierunku SLD.

Jeśli chodzi o tzw. stare twarze, skupimy się na trzech osobach, które mogą mieć wpływ na funkcjonowanie rady w nowym rozdaniu. Pierwszą z nich jest Hanna Jarzębska, wieloletnia działaczka RSM Praga, „uszy i oczy” prezesa Półrolniczaka w północnopraskim samorządzie. W poprzedniej kadencji najpierw działała w klubie PO, później związała się z klubem radnych niezależnych, a kończyła jako radna Praskiego Klubu Radnych, skłóconego z Klubem Radnych Niezależnych koalicjanta (?) PiS. Jarzębska dokonała politycznej wolty, zmieniając polityczne barwy na PiS, z czego tłumaczyła się mieszkańcom spółdzielni w liście wkładanym do skrzynek w spółdzielczych blokach. Rodzi się pytanie, czy znając wcześniej wyniki wyborów w stolicy (zwycięstwo Trzaskowskiego i miażdżąca dominacja KO w Radzie Miasta) Jarzębska (a może i prezes RSM) dziś podjęliby decyzję o starcie z list PiS. Czas pokaże czy pani Hanna nie stanie się tzw. jednym z pierwszych transferów Koalicji Obywatelskiej.

Drugą wieczną twarzą samorządu na Pradze jest Ireneusz Tondera, od zawsze związany z lewicą, lider list SLD. Wciągając na listy SLD kilkoro społeczników dokonał zdawałoby się niemożliwego, wprowadzając dwójkę radnych – siebie i Mariusza Borowskiego. Jeśli odejmiemy jednak indywidualne wyniki Borowskiego i Tondery, mogłoby się okazać, że SLD znalazłoby się pod kreską. Dwa mandaty znacząco ograniczają potencjał koalicyjny tej partii na Pradze i tylko wzajemna niechęć PiS i Kocham Pragę powodują, że SLD potencjalnie nie przeczeka najbliższej pięciolatki na ławach opozycji.

Last but not least – Jacek Wachowicz. Jedyny w poprzedniej kadencji samorządu praskiego polityk, któremu wygaszono prawomocnie mandat ze względu na złamanie przepisów ustawy o samorządzie gminnym (prowadzenie działalności gospodarczej na mieniu komunalnym). Wydawać by się mogło, że mieszkający na co dzień na Targówku polityk już się po takim ciosie nie podniesie. A jednak, znowu stworzył listy, które wypracowały wynik dający cztery mandaty. Przyczyniły się do tego z pewnością agresywna kampania wizerunkowa (książka K. Ciepieńki o Pradze II, gazeta oraz reklamowe banery rozwieszane na całej Pradze, w wielu punktach nielegalnie), budowany latami krąg wiernych akolitów, ale też rozdrobnienie sceny pozapartyjnej (łącznie aż 4 lokalne komitety, w tym 3 z Pragą w nazwie). Czas pokaże, czy Wachowicz utrzyma mandat w bieżącej kadencji, szczególnie, że widywany jest na budowie przy Kłopotowskiego, w budynku, w którym miasto posiadało udziały (więcej na ten temat w artykule „Zaradny radny pełnomocnik” z 12 numeru gazety z 2017 r.).

Przegrani?

Głównymi przegranymi wyborów są dotychczasowi radni, których zabraknie w radzie. Mało kto będzie raczej płakał po Ryszardzie Kędzierskim i Marku Bieleckim (lista RSM Praga, od której odcięły się jednak władze spółdzielni, nie przekroczyła nawet progu wyborczego) oraz po synu Ryszarda, Sebastianie (nie dostał się do Rady Miasta z list PiS), czyli bohaterach cyklu artykułów o „rekinach biznesu” w praskiej radzie. Na złego konia postawiła też Adriana Jara (również startowała z list RSM). Do Rady Miasta nie dostała się inna wieloletnia działaczka PiS, Katarzyna Jasińska (jedna z najbogatszych praskich radnych wg oświadczeń majątkowych), a kolejna wieloletnia radna PiS, Edyta Sosnowska, zamieniła Pragę na Targówek.

Z wyjątkiem Kocham Pragę przegranymi są lokalne komitety, szczególnie Wygra Warszawa i Dla Pragi, które na swoich listach miały osoby merytoryczne i zaangażowane na rzecz dzielnicy (m.in. Małgorzata Markowska, Krzysztof Michalski, Piotr Stryczyński, Ewa Ziajkowska). Na takim, a nie innym, wyniku zaważyła z jednej strony ordynacja wyborcza, a z drugiej podyktowane różnymi czynnikami decyzje o indywidualnym starcie. W każdym razie zdobyte teraz doświadczenie daje nadzieję na dobry wynik w przyszłości.

Częściowym przegranym tych wyborów jest również pełnomocnik PiS w dzielnicy, poseł Paweł Lisiecki. Mimo wygranej (9 mandatów) PiS najprawdopodobniej straci Pragę i znajdzie się w opozycji. Po czterech tłustych latach nastanie pięć lat chudych, w dodatku pozycja samego Lisieckiego może ulec pogorszeniu. Za rok wybory parlamentarne, a część inwestycji, do których rękę przyłożył PiS, na pewno będzie dyskontowana przez przeciwników politycznych, pragnących rzucić rękawicę posłowi z Pragi. Dużo mówi się również o zmianie biegu na niższy w przypadku motoru napędowego PiS, jakim są działania na rzecz wyjaśnienia tzw. afery reprywatyzacyjnej. Już po wyborach Patryk Jaki wysyłał w świat pewne sygnały, które zdaniem obserwatorów życia politycznego świadczą o tym, że działania komisji reprywatyzacyjnej mogą zostać wyhamowane.

Kto będzie rządził Pragą?

Wyborcza arytmetyka jest nieubłagana i wszystko wskazuje na to, że na Pradze rządy przejmie trójkoalicja KO(PO)-Kocham Pragę-SLD. Łącznie te trzy ugrupowania będą dysponowały 13 mandatami. Liczba szabel może się zwiększyć w przypadku transferów – potencjalne to wspominana Hanna Jarzębska oraz Ernest Kobyliński. Oboje startowali z list PiS, ale przez lata współdziałali z PO (Jarzębska) i Wachowiczem (Kobyliński). Z kolei w kierunku SLD może dryfować Walkiewicz, o czym wspominaliśmy wcześniej.

Oczywiście, powyższe kalkulacje wynikają z założenia, że Wachowicz jest śmiertelnie obrażony na PiS (a przecież w poprzedniej koalicji współtworzyli koalicję) oraz jest w stanie porozumieć się z Tonderą (obaj politycy w przeszłości za sobą nie przepadali) i jeszcze wytłumaczyć alians z postkomunistami z SLD swojemu w większości narodowo-katolickiemu elektoratowi.

Jeśli chodzi o skład zarządu, to pamiętając o problemach decyzyjnych na linii PiS (burmistrz) – PWS (dwóch wiceburmistrzów) w poprzedniej kadencji, prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym każdy z koalicjantów obsadza jeden stołek. Burmistrzem zostanie prawdopodobnie polityk PO płci żeńskiej (przewidujemy, że będzie to była posłanka Alicja Dąbrowska lub była wiceburmistrz, kierująca obecnie Dzielnicowym Biurem Finansowania Oświaty, Edyta Federowicz). W przypadku tej pierwszej stanowisko burmistrza byłoby dobrą pozycją wyjściową do startu w przyszłorocznych wyborach do sejmu. Za tą drugą przemawia z kolei fakt, że radnym dzielnicowym znów został Marcin Dąbrowski, syn byłej posłanki, i nawet w realiach Platformy taki przykład powiązań rodzinnych może się wydawać co najmniej nie na miejscu. Wiceburmistrzami zostaną najpewniej Dariusz Wolke z ramienia Kocham Pragę (inny etatowy wiceburmistrz tego ugrupowania, Dariusz Kacprzak pozostanie najprawdopodobniej na Białołęce) oraz Jarosław Sarna lub Sebastian Wierzbicki z ramienia SLD. Zainteresowani tymi stanowiskami ze względów ambicjonalnych Tondera i Wachowicz raczej nie zdecydują się na zgłoszenie własnych kandydatur, gdyż musiałoby się to wiązać ze złożeniem mandatów radnych (praca w zarządzie to droga w jedną stronę). Za to z dużym prawdopodobieństwem któryś z tych panów zostanie przewodniczącym rady dzielnicy.

Czas pokaże, czy te prognozy się sprawdzą. W każdym razie będziemy uważnie, tak jak robimy to od ponad 20 lat, przyglądać się sytuacji politycznej na Pradze i na bieżąco informować czytelników o tym, co słychać w lokalnej polityce.

JO