Prosto z mostu

Ostateczny krach systemu segregacji

Nie myślę, żeby w moim bloku było inaczej, niż gdzie indziej. A jest tak. Mieszkańcy bloku składują śmieci w byłej komorze zsypowej. Gdy ponad pięć lat temu wprowadzono pierwszą segregację śmieci, pojawiły się problemy, które dziś jawią się jako zabawne anegdoty: początkowo MPO i inne firmy nie miały kontenerów w wymaganych kolorach, więc na posiadanych szaroburych pojemnikach umieszczały nieduże naklejki, których w półmroku śmietników nieźle trzeba się było nawypatrywać; kontenery na odpadki szklane zrobiono – tę radość mamy nadal - z wysokich, wąskich kubłów starego typu, do których wrzucanie butelek powoduje hałas, niewątpliwie doceniany przez mieszkańców lokali sąsiadujących ze śmietnikiem...

Teraz, gdy śmieci mamy sortować na pięć frakcji, zrobiło się naprawdę nieciekawie. Komora zsypowa - pomieszczenie długie i wąskie - została zastawiona pięcioma kontenerami w dwóch rzędach. Do części z nich nie można się dostać, gdyż przepchnięcie się pomiędzy kontenerami stojącymi w pierwszym rzędzie – nawet gdyby komuś się chciało – jest po prostu niemożliwe. Obywatel, który przyszedł z pięcioma workami ze śmieciami, ma zatem do wyboru: albo próbować rzucać worki do odleglejszych kontenerów ponad tymi stojącymi bliżej, albo machnąć ręką i wszystkie worki wrzucić do stojących najbliżej dwóch pojemników, nie dbając już w tej sytuacji, który gdzie.

W moim bloku dochodzi jeszcze taka atrakcja, że nagromadzenie kontenerów zablokowało dostęp do włącznika światła, więc powyższe operacje wykonuje się po ciemku, na oślep.

Nie chce mi się już nawet pisać, że zmiana sposobu segregacji śmieci (zwłaszcza na bardziej skomplikowaną) powinna być poprzedzona intensywną akcją promocyjną – informującą i motywującą. Żałosny plakacik na tablicy ogłoszeń w klatce schodowej nie załatwia sprawy. Mieszkałem w młodości w kilku krajach Europy, w których segregacja odpadów jest znana i prowadzona od lat. Mimo to mieszkańcom przypomina się tam regularnie rozmaitymi środkami o potrzebie i metodach segregacji. U nas – od początku pierwszej segregacji śmieci - władze miasta ani razu nie dostarczyły do mieszkań nawet ulotki informacyjnej.

Plakacik w klatce schodowej nie wyjaśnia też ważnych wątpliwości. Do którego kontenera pakować przedmioty drewniane? Co to są „czyste opakowania z papieru” – czy karton z taśmą klejąca bądź foliową naklejką, z jaką przychodzą przesyłki kurierskie, jest jeszcze czysty, czy już nie? A co z zużytymi żarówkami? I tak dalej. Mam nadzieję, że takie pytania nie wywołają u decydentów chęci zmuszenia nas do segregacji śmieci na jeszcze więcej frakcji. Granicę absurdu już przekroczyliśmy. Moim zdaniem, żaden odbiorca warszawskich odpadów miejskich nie wykorzysta tak szczegółowego podziału śmieci i frakcje niebieska, żółta oraz zielona trafią na wspólny taśmociąg. Szczególnie, że dzięki nowemu systemowi będą gorzej posortowane.

Maciej Białecki
maciej@bialecki.net.pl