Prosto z mostu

Krótka historia bez morału

Miejsce akcji: warszawski autobus. Mamy sobotnie popołudnie, nie jest więc nazbyt zatłoczony. Sporo wolnych miejsc siedzących. Na strategicznym fotelu przy automacie biletowym rozsiadł się dwudziestopięciolatek w kolarskim trykocie, ze słuchawkami na uszach – kompletny abnegat, w typie Toma Waitsa z filmu „Poza prawem”. Po drugiej stronie automatu, pod oknem, w miejscu przeznaczonym na wózek stanęły dwie zażywne niewiasty z torbami pełnymi zakupów.

Na przystanku do autobusu wsiadła pani z podwójnym wózkiem dziecięcym, tj. wypełnionym bliźniakami. Rozejrzała się, po czym zaczęła upychać wózek pod automatem biletowym. „No niech się panie ruszą, wózek trzeba postawić!” – ryknął nieoczekiwanie spod słuchawek abnegat w trykocie. Jedna z niewiast z torbami uszła jak niepyszna, co wystarczyło, by wózek stanął w bezpiecznym miejscu pod oknem.

Na kolejnym przystanku wsiadła dwudziestoletnia dziewczyna z rowerem. Gdy dostrzegła wózek, ulokowała swój pojazd w przegubie autobusu. Zaraz podszedł do niej kierowca i grzecznie – słyszałem – poprosił, aby wysiadła, gdyż z tak stojącym rowerem nie może jej zabrać. Ona na to, że nie wyjdzie. Kierowca wrócił do szoferki i wyłączył silnik. Powiedział, że nie ruszy, dopóki rower nie zostanie wyprowadzony z wozu. Na te słowa ożywili się niemal wszyscy pasażerowie. Abnegat zaczął pocieszać rowerzystkę, że jak wysiądzie, zaraz będzie miała następny autobus. Dziewczyna jednak się uparła. Ktoś krzyknął: „Czy pani nie rozumie, że w razie gwałtownego hamowania ten rower zadziała jak karabin maszynowy?”. Pan w średnim wieku przegonił spod okna drugą niewiastę z torbami i zaczął przekonywać kierowcę, że teraz rower bezpiecznie mógłby zmieścić się obok wózka. Kierowca stwierdził jednak, że zgodnie z regulaminem - jeżeli w autobusie jest jedno miejsce przeznaczone na wózek i zajmuje je właśnie wózek, to roweru wziąć nie może.

W końcu rowerzystka zrezygnowała i wysiadła. Zamiast jednak poczekać na przystanku na kolejny autobus, który powinien nadjechać najpóźniej po 3-4 minutach, pomaszerowała przed siebie chodnikiem, a mijając okienko kierowcy wrzasnęła - tak, że wszyscy to usłyszeliśmy – „Pie**ol się!”.

Abnegat na to ze swojego miejsca na głos (w końcu, miał na uszach słuchawki): „A mówili, że mój rocznik był najbardziej pokręcony...”.

Ta historia nie ma żadnego morału. Nie należy też jej uogólniać. Nie każdy rowerzysta jest... no, niegrzeczny. Nie każdy też kierowca autobusu jest aniołem przestrzegającym przepisów. Ale należy odnotować, że liczebność jednej i drugiej kategorii rośnie.

Maciej Białecki
maciej@bialecki.net.pl