Po sąsiedzku

Tymczasowość ma się najlepiej

Nie pamiętam jak to się stało, że myjnia na terenie zielonym przy ul. Kotsisa powstała. Chyba wnioskujący o to sąsiad umiejętnie wziął wszystkich na litość, twierdząc, że jedyne co umie to mycie samochodów. Była to gruba przesada, ale w czasach bezrobocia pierwszej połowy lat 90. łatwiej było o współczucie. Rosła ilość samochodów, a przy takiej inwestycji powstawały nowe miejsca pracy, także dla mieszkańców. Wymogiem rady osiedla było posadzenie pasa zieleni izolacyjnej, z czego najemca się wywiązał i nawet tę zieleń pielęgnował. Myjnia powstała, ale niezgodnie z projektem - najemca inaczej wydzielił sobie działkę, gdzie indziej umiejscowił wjazd, co jednak nie przyniosło żadnych reperkusji. Za to umożliwiło mu w kolejnych latach rozbudowę obiektu o kolejne stanowisko...

Nie pamiętam jak to się stało, że myjnia na terenie zielonym przy ul. Kotsisa powstała. Chyba wnioskujący o to sąsiad umiejętnie wziął wszystkich na litość, twierdząc, że jedyne co umie to mycie samochodów. Była to gruba przesada, ale w czasach bezrobocia pierwszej połowy lat 90. łatwiej było o współczucie. Rosła ilość samochodów, a przy takiej inwestycji powstawały nowe miejsca pracy, także dla mieszkańców. Wymogiem rady osiedla było posadzenie pasa zieleni izolacyjnej, z czego najemca się wywiązał i nawet tę zieleń pielęgnował. Myjnia powstała, ale niezgodnie z projektem - najemca inaczej wydzielił sobie działkę, gdzie indziej umiejscowił wjazd, co jednak nie przyniosło żadnych reperkusji. Za to umożliwiło mu w kolejnych latach rozbudowę obiektu o kolejne stanowisko...

Do poszczególnych stanowisk najpierw prowadziły podjazdy z płyt chodnikowych tylko na szerokość kół samochodu, a z czasem cały teren wysypano drobnym żwirem. Stopniowo plac bezpośrednio przed myjnią wyłożono płytami chodnikowymi, sam budynek poprawiano, wypierając z zagospodarowania zieleń. Kolejni najemcy otrzymywali od dzielnicy już gotowy obiekt z tak zagospodarowanym terenem. Któryś z kolejnych najemców wpadł na pomysł dodatkowego zarobku i wynajął kawałek miejsca na postawienie słupa z reklamą wielkopowierzchniową. Dzielnica zamiast mu tego zabronić, czerpała część zysków ze szpecącego okolicę masztu. W ostatnich latach teren wygląda coraz gorzej, kolejny najemca w podobny sposób co ze słupem, próbował teren twórczo wykorzystać, tym razem stawiając pawilon gastronomiczny z przystosowanego własnoręcznie kontenera. Kontener okazał się samowolą, ale część fundamentów po jego wyprowadzce została do dziś, a przy tej okazji zniszczono część żywopłotu oddzielającego myjnię od placu zabaw. I dochodzimy do sierpnia bieżącego roku. Mimo doświadczeń tegorocznych upałów i suszy, nowy najemca już cały teren szczelnie wyłożył płytami betonowymi. Wycięto też całkowicie uszkodzony przez poprzednika żywopłot, po protestach zastępując go rządkiem rachitycznych sadzonek tui.

Po co o tym wszystkim piszę? Przez ponad 30 lat istnienia myjni dbano tylko o zysk, inwestując ewentualnie w sprzęt wewnątrz czy szczelność dachu, i nie dbając o to, co na zewnątrz. Niestety, bardzo podobnie do sprawy podchodziła dzielnica, nie dbając o własne mienie. Aż teren stopniowo stał się betonową pustynią. Kontrast z wyremontowanym placem zabaw po sąsiedzku jest teraz ogromny. Urzędnicy w umowach najmu wymagają niewiele więcej, poza płaceniem. Na miejskim terenie de facto wolno im robić wszystko, także wycinać krzewy, stawiać reklamy i betonować cały teren, pogarszając warunki akustyczne oraz uniemożliwiając wsiąkanie wody deszczowej. Nikt ich na bieżąco nie kontroluje, nie stawia żadnych wymagań: zachowania w dobrym stanie zastanej zieleni, powierzchni biologicznie czynnej, niepowodowania dodatkowych uciążliwości i zagrożeń np. przez trzepanie dywaników na zewnątrz w bezpośrednim sąsiedztwie placu zabaw, niezaśmiecania przestrzeni reklamami.

Mamy obecnie miejską Strategię adaptacji do zmian klimatu, zakładającą m.in. likwidowanie wysp ciepła, zwiększanie powierzchni wsiąkliwych dla wody, małą retencję, zieleń, itd. Tymczasem na poziomie lokalnym wydaje się, że żyjemy w zupełnie innym mieście, gdzie strategia działania jest nadal zupełnie odwrotna. Myjnia miała być obiektem tymczasowym, do czasu innego zagospodarowania, a w planie wciąż była trasa mostu Krasińskiego. Obecnie przystąpiono do sporządzania planu miejscowego, który w tym miejscu zapewne przewidzi inne zagospodarowanie. Czy nie pora jednak już teraz zacząć odchodzić od tej 30-letniej prowizorki?

Karolina Krajewska
przewodnicząca
Rady Kolonii Śliwice