Prosto z mostu

Gość z czerwoną chorągiewką

I znowu zostałem symetrystą. Jestem po stronie kierowców samochodów, gdy rowerzyści zajeżdżają im drogę, przejeżdżają w pędzie przejście dla pieszych, albo wręcz pięściami walą w karoserię, gdy samochód rzekomo blokuje rowerowi przejazd na skrzyżowaniu. Ale sam mam na to ostatnie ochotę, gdy kierowcy samochodów parkują w miejscach do tego nieprzewidzianych, blokując możliwość przejścia pieszemu czy rodzicowi z dziecięcym wózkiem. Jestem po stronie rowerzystów, gdy domagają się ścieżek rowerowych albo gdy walczą z plagą elektrycznych hulajnóg. Ale mam ochotę wnioskować o delegalizację jazdy na rowerze, gdy czasem widzę arogancję cyklistów, za nic mających bezpieczeństwo pieszych, a nawet swoje własne. I kierowcy samochodów, i rowerzyści zapominają, że sami czasem przesiadają się z jednego rodzaju pojazdu na inny, a już na pewno – chodzą pieszo.

Bo granica sporu powinna przebiegać gdzie indziej: pomiędzy tymi (nazwijmy ich konserwatystami), którzy uważają, że po drogach należy poruszać się zgodnie z przepisami: samochody po jezdniach, piesi po chodnikach, rowery po ścieżkach - a tymi, którzy uważają, że jak sobie kupiłem (albo pożyczyłem) pojazd jedno- czy dwuśladowy, to teraz: drżyjcie narody, ja jadę!

Reguły konserwatystów zdają się proste. Zarządcy dróg organizują ruch tak, by każdy czuł się na drodze bezpiecznie. Gdy kiedyś wynaleziono automobil, musiał biec przed nim gość z czerwoną chorągiewką, by ostrzec przed niebezpieczeństwem kolizji innych użytkowników drogi. Z czasem wymyślono prawa jazdy, numery rejestracyjne, znaki drogowe itp., więc gość z chorągiewką przestał być potrzebny. Gdy powstała moda na rowery, zaczęto budować ścieżki rowerowe. Tam gdzie ich jeszcze nie ma, użytkownik roweru JEDZIE jezdnią. Albo CHODZI chodnikiem, prowadząc rower. Wszystkie reguły dla ludzi mają swoje wyjątki, więc oczywiście dziecko na rowerze może jechać chodnikiem, a gdy droga jest pokryta gołoledzią, to również dorosły rowerzysta może przenieść się z jazdą na chodnik. Ale reguły są. Gdy powstała moda na quady, reguł poruszania się nimi po drogach publicznych nie stworzono, więc quady po ulicach nie jeżdżą.

Nie rozumiem więc bierności władz miejskich (w Polsce, bo na Zachodzie jest inaczej; pisałem tu o tym kiedyś) wobec zalewu ulic i chodników elektrycznymi hulajnogami, dla których dotąd reguł nie stworzono. Jeszcze mniej rozumiem bierność władz wobec łamania prawa przez rowerzystów. Mam ochotę w nadchodzących wyborach zagłosować na partię, która obieca wprowadzenie rejestracji rowerów i innych pojazdów poruszających się drogami publicznymi oraz praw jazdy z karami analogicznymi, jak w przypadku pojazdów samochodowych. Czas, by rowery wyszły z etapu gościa z czerwoną chorągiewką.

Maciej Białecki

maciej@bialecki.net.pl