Prosto z mostu

O szczepionkach, żłobkach i składkach

Kolejny raz okazuje się, że instytucje demokracji liberalnej są kompletnie bezbronne wobec realnych ludzkich zachowań. Zostały one (instytucje) wypracowane w minionych dziesięcioleciach w oparciu o założenie, że ludzie zawsze kierują się własnym interesem i chłodną logiką, a to przecież jest nieprawda. W naszych decyzjach i wyborach ulegamy częstokroć emocjom, frustracjom, a i nasza wiedza o tym, co jest dla nas korzystne, częstokroć jest mocno niepełna.

Na niewiedzy – kiedyś nazywano to zabobonem – oparte są popularne dziś mniemania o szkodliwości szczepień, o rzekomym podtruwaniu nas z powietrza przez „chemtrails” czy o dominującym wpływie człowieka na obserwowane zmiany klimatu. Że o teoriach spiskowych wyjaśniających tajne przyczyny konkretnych wydarzeń historycznych nie wspomnę.

Ot, szczepienia. Władze samorządowe Częstochowy postanowiły zawalczyć z zabobonem szkodliwości obowiązkowych szczepień poprzez przyznawanie dzieciom szczepionym dodatkowych punktów przy przyjmowaniu do przedszkoli, a do żłobków - poprzez przyjmowanie wyłącznie dzieci zaszczepionych. Podobne pomysły krążą już od dłuższego czasu, u mnie budząc obawy, czy takie rozwiązania są zgodne z konstytucją, zwłaszcza w przypadku przedszkoli będących placówkami oświaty. Konstytucja wszak zapewnia równość dostępu do nauki. Wojewoda uchylił częstochowską uchwałę rady miasta, wskazując przede wszystkim, iż wymóg złożenia oświadczenia o odbyciu szczepień łamie zasadę tajności danych wrażliwych. Radni zwrócili się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, który przyznał im rację, a teraz z kolei wojewoda odwołał się Naczelnego Sądu Administracyjnego, który może odniesie się do sprawy bardziej ogólnie. Zobaczymy.

Jakikolwiek będzie wyrok NSA, nie załatwi on istoty rzeczy. A polega ona na tym, że nieszczepienie dzieci radykalnie zwiększa ryzyko powstania epidemii a nawet pandemii danej choroby w społeczeństwie – nie u konkretnego dziecka, o czym także antyszczepionkowcy, powtarzający, że „ich dziecko to ich sprawa”, nie chcą wiedzieć czy pamiętać. Skoro mowa o społeczeństwie i ryzyku: uważam, że najsensowniejszym rozwiązaniem jest, by osoby, które narażają nas na ryzyko, ponosiły jego koszty. Jak? W bardzo prosty sposób: płacąc znacznie wyższe, niż ci, którzy stosują się do przepisów sanitarno-epidemiologicznych, składki na powszechne ubezpieczenie zdrowotne. Ubezpieczenie ma to do siebie, że przelicza ryzyko na złotówki, o czym wie każdy posiadacz samochodu.

Nie wierzę jednak w to, że takie rozwiązanie chciałaby przeprowadzić w Sejmie jakakolwiek partia. Wiąże się ono przecież z jawnym a znacznym obciążeniem finansowym grupy obywateli, a tego żaden system oparty na wyborach powszechnych nie strawi.

Maciej Białecki
maciej@bialecki.net.pl